Definicje... W moich kategoriach, definicji sukcesu, Behemot to nisza. No i nie oszukujmy się, tam nie o śpiewanie chodzi, chociaż tekst ważny. Nie ma o czym dyskutować, o ile nie przyjmie się tych samych kategorii. Równie dobrze dla zaognienie dyskusji mogę napisać, że chrzanisz... Tylko to nic nie zmieni prócz wzbudzenia emocji. Każdy z nas ma swoje kategorie i według nich ocenia. Masz inne, ale nie jedynie słuszne, tak jak ja mam inne i nie są one jedynie słuszne. Są inne. Warto, to uwzględnić. Z mojej perspektywy, biorąc pod uwagę globalizację, to teraz powinno być łatwiej. Queen podałem jak przykład jakości a nie ilości. Ilościowo, to śmiem twierdzić, że Lady Gaga mogła ich znacząco przebić, proporcjonalnie do czasów świetności. Kiedyś faktycznie było wszystkiego mniej albo raczej mniej docierało, bo komunikacja była znacznie bardziej ograniczona. Wybór był mniejszy ale i fanów było mniej. Dostęp do muzyki sprowadzał się do słuchania radia lub kupienia płyt (czy innych nośników). O ile to pierwsze było powszechne, to drugie już nie. Teraz dostęp jest zupełnie inny. Muzykę można ściągnąć za free (lub jak wolą inni, ukraść). Dyktat wytwórni muzycznych się zmniejszył. Możliwości nagraniowe są nieporównywalnie większe i przede wszystkim powszechne. To moim zdaniem sprawia, że potencjalnie może być łatwiej, chociaż konkurencja jest znacznie większa. Co do znajomości angielskiego w Polsce, to ja mam zdanie (oparte na własnych doświadczeniach jedynie), że jest ona deklaratywna bardziej niż praktyczna, aczkolwiek z roku na rok jest dużo lepiej. Zmienia się na lepsze, ale do Holandii, to nam jeszcze bardzo daleko.
To, że czujesz się urażony, to Twój problem. Nie myślałem o kaszubskim nawet przez chwilę, tak jak o śląskim czy łemkowskim. W porównaniu z językiem polskim, na terenie tego kraju, to języki niszowe (statystycznie, nie twierdzę, że nie są ważne kulturowo, wprost przeciwnie). Akurat gdy ktoś śpiewa w tych językach, bo jest w nich natywny, to super. Chętnie słucham (chociaż nic nie kumam). Jednakże, nie przypominam sobie żadnej kapeli, która osiągnęła znaczący sukces (komercyjny) na rynku polskim, używającego jednego z tych języków. Ewa Farna jest przykładem artysty, który wpłynął na nasz rynek, ale ona de facto jest Polką, śpiewa po polsku i mówi w dwóch językach natywnie. Mnie się nawet wydaje, że to nie kwestia języka jest problemem, ale raczej kwestia hermetyczności rynków. Amerykanie czy Anglicy mają tak dużo swoich kapel, że trudno się przebić, przy tym oni tak jak pisałem muzykę, którą promują, mają we krwi a my się musimy od nich uczyć. Język to jeszcze jeden z elementów. Ma znaczenie dla mnie, ale dla wielu nie ma znaczenia żadnego.
Jak najbardziej jestem za znajomością wielu języków. W kategoriach narzędziowych, to jak umiejętność prowadzenia samochodu. Trzeba umieć i już. Niekoniecznie trzeba mieć umiejętności na poziomie Formuły 1 ale sprawnie się poruszać. W kontekście sztuki mam zdanie, może błędne, że język jest tak nierozerwalnie związany z emocjami. Jeśli nie jestem natywny, to bardzo trudno jest wyrazić emocje w innym języku. Oczywiście, gdy ma się zdolności i umiejętności aktorskie, to można udać taki przekaz. No ale z mojej perspektywy, jak słyszę aktora mówiącego w filmie, że kocha, to wiem, że udaje (jak to robi dobrze, to się też dobrze bawię). No chyba, że jest jakaś pozafilmowa więź i nie ma udawania, ale to raczej przypadki incydentalne. Muzyka dla mnie jest innym rodzajem sztuki. Średnio akceptuję udawanie. Raczej stawiam na naturalność i prawdziwość. Może dlatego piosenka aktorka do mnie nie przemawia. Chociaż i tam znajdę coś dla siebie.
Muzyka operowa to zupełnie inna bajka. Artysta operowy musi umieć śpiewać w każdym języku w jakim się od niego wymaga, ale to taka specyfika opery. Nie jestem przekonany czy umieć śpiewać znaczy znać język, ale nie mam wiedzy w tej materii. W operze nad wartością słowa się raczej nie dyskutuje a skupia na dźwięku. Libretto ma mniejszą wartość. O ile nazwisko autora opery jest powszechnie znane o tyle librecisty już tak nie. To też świadczy o znaczeniu języka w śpiewie operowym. Przy tym czasem trudno jest wykumać, bez treści arii, o czym dany artysta śpiewa. Z mojej perspektywy nie język jest kluczowy w operze a i tak o ile się nie mylę, najbardziej popularny jest włoski i niemiecki.
Czasy się zmieniają, teraz lingua franca to Angielski, kiedyś była Greka czy Łacina. W czasach komuny Rosyjski miał spełniać taką rolę w demoludach. Nie udało się... mimo silnej indoktrynacji. Na horyzoncie Chiński się czai, może być tak, że Chińczycy zaatakują swoją kulturą i śpiewanie po chińsku będzie w modzie. Zobaczymy.
Nie mam monopolu na to jak jest ani na to jak powinno być i nie przypominam sobie abym kogoś mocno nakłaniał do myślenia w moich kategoriach. Piszę co sądzę o śpiewaniu w obcym języku, bo takie mam zdanie. Nikomu nie zabraniam śpiewania w jakim chce języku, ale promuję śpiewanie po polsku, bo ten dla mnie najbardziej zrozumiały i jest mi najbliższy. To czy umiem w innym języku, to już zupełnie inna bajka.
Czekam z utęsknieniem na jakiś większy sukces polskiego artysty muzyki komercyjnej (pop, rock, R&B czy inne popularne) na rynku zachodnim. Jakby się taki pojawił, to będę kibicował a jak mi się będzie podobało, to będę fanem.

Nawet jak to będzie ktoś pokroju Biebera...
Na tę chwilę brak mi zarówno wiary jak i bardziej namacalnych dowodów, że coś takiego może się zdarzyć (kreacja sukcesu komercyjnego Polaka na rynku anglojęzycznym). Za to jest wiele dowodów, że śpiewając natywnie, można zrobić przyzwoitą karierę we własnym kraju. Dlatego promuję język polski, który jest moim językiem i z którym emocjonalnie jestem związany.